Frąckowiak




Błysk fleszy, oklaski, podziw. Kobiety wzdychają, mężczyźni zazdroszczą. A ja? A ja wychodzę na scenę i uśmiecham się. Nie dlatego, że kocham ten aplauz, nie dlatego, że cieszę się ze sławy, ale dlatego, że robię to, co kocham.
Gram.
Muzyka zawsze była ze mną. Pierwsze lekcje gry na pianinie dostałam od babci. Pamiętam, jak siedziałam na jej kolanach i razem wygrywałyśmy melodie z podręcznika. A potem przyszła nauka gry na akordeonie. Do domu przychodziła nauczycielka, która cierpliwie uczyła mnie sztuki wydobywania dźwięków z tego instrumentu.
Gdy miałam 15 lat, poznałam gitarę. Od razu zakochałam się w tym instrumencie. Była taka... poręczna, tak łatwa w obsłudze. Mogłam ją zabrać ze sobą wszędzie i grać gdziekolwiek. A dźwięki, jakie wydawała... były po prostu magiczne.
Zaczynałam od prostych melodii, ale szybko zaczęłam układać własne utwory. Ku mojemu zdziwieniu, podobały się nie tylko moim przyjaciołom, ale także nauczycielom w szkole muzycznej, do której chodziłam.
I tak, krok po kroku, zbliżałam się do swojego marzenia. Marzyłam o tym, żeby grać na scenie. Żeby dzielić się moją muzyką z innymi ludźmi. Żeby zobaczyć ich uśmiechy i usłyszeć ich oklaski.
I tak się stało.
Moja pierwsza publiczna gra miała miejsce w szkolnym teatrze. Tremę miałam tak wielką, że myślałam, że zemdleję. Ale jakoś udało mi się zagrać. A po koncercie...
Po koncercie ludzie podchodzili do mnie i mówili, jak bardzo im się podobało. Jak bardzo ich wzruszyłam. I w tamtej chwili poczułam, że to jest to, co chcę robić w życiu.
Od tamtej pory grałam na wielu scenach. Małych i dużych. W kraju i za granicą. A każda scena była dla mnie wyjątkowa. Każdy występ był dla mnie nowym doświadczeniem.
A ja? A ja za każdym razem wychodziłam na scenę i uśmiechałam się. Nie dlatego, że kocham ten aplauz, nie dlatego, że cieszę się ze sławy, ale dlatego, że robię to, co kocham.
Gram.