Zasiadłem do seansu "Nocy myśliwego" zlana od stóp do głów zimnym potem i objęta jeszcze zimniejszym dreszczem. Opinie o tym filmie, odbiegające od siebie jak bieguny, doprowadziły mnie do granic obłędu - nie mogłam się doczekać, by przekonać się, czy to rzeczywista mrożąca krew w żyłach opowieść o religijnym szaleńcu, czy żenujący pastisz.
Od samego początku byłam oczarowana. Misterna, niespieszna gra światła i cienia odmalowuje złowrogi klimat, który nie daje o sobie zapomnieć do samego końca. Robert Mitchum w roli Harry'ego Powella uosabia zło z zimnym, spokojem, który przyprawia o ciarki. Każde jego słowo, każdy gest emanuje tak nieziemskim spokojem, że aż boli.
Prawdziwym arcydziełem jest scena, w której Powell próbuje siłą nawrócić małą Pearl. Mitchum posługuje się tu subtelną siłą, jego twarz pozostaje gładka jak tafla jeziora, a jednak można poczuć, jak zło w nim narasta. To nie jest brutalna przemoc, to pokaz wolno tlącej się żarzy, która w końcu pochłonie swoje ofiary.
Bardzo podobała mi się również Lily Cardone w roli Pearl. W jej oczach można dostrzec zagubienie i strach, a jednocześnie niezłomną wolę przetrwania. Jest jak mały pisklę, które walczy z desperacją, by wyrwać się ze szponów lisa.
Oczywiście, film nie jest pozbawiony drobnych wad. Przydałoby się trochę więcej akcji, a zakończenie pozostawia pewien niedosyt. Jednak te drobne potknięcia są niczym w porównaniu do ogólnej atmosfery grozy, którą udało się stworzyć twórcom.
Podsumowując, "Noc myśliwego" to niezapomniana klasyka horroru. Robert Mitchum wcielając się w rolę Harry'ego Powella odwalił kawał kapitalnej roboty, a całość okraszona została nieziemskim klimatem, który zagości w waszym sercu na długo po seansie.
Polecam gorąco każdemu, kto szuka prawdziwie mrożącego krew w żyłach doświadczenia.