Pamiętam to tak, jakby to było wczoraj.
Lipiec 1997 roku był dla Polski miesiącem katastrofy. Trzydniowe ulewne deszcze spowodowały bezprecedensową powódź, która spustoszyła dużą część kraju, pochłaniając dziesiątki istnień ludzkich i powodując nieobliczalne zniszczenia.
Ja wtedy byłem małym chłopcem. Mieszkaliśmy w cichym, nadrzecznym miasteczku, które zostało zalane w ciągu kilku godzin. Pamiętam panikę na twarzach moich rodziców, gdy woda wdzierała się do naszego domu, pochłaniając wszystko na swojej drodze.
Wraz z rodziną zostaliśmy ewakuowani w bezpieczne miejsce, ale nie mogliśmy przestać myśleć o naszym domu i dobytku. Przez wiele dni nie mieliśmy wieści o naszym miasteczku, nie wiedzieliśmy, czy nadal stoi, czy został zrównany z ziemią.
Kiedy w końcu wróciliśmy, widok przeszył nas do szpiku kości. Ulice były porośnięte błotem, domy zniszczone, a ludzie zdruzgotani. Powódź nie tylko zniszczyła naszą społeczność, ale także jej ducha.
W obliczu tej tragedii ludzie z całej Polski zjednoczyli się, aby pomóc. Żołnierze, strażacy i wolontariusze pracowali dzień i noc, roznosząc zapasy, oczyszczając zniszczone tereny i oferując wsparcie tym, którzy je stracili.
Powódź z 1997 roku była traumatycznym przeżyciem, ale także pokazała niezłomny duch narodu. Podczas gdy wiele zostało utracone, to właśnie odwaga, odporność i współczucie Polaków okazały się zwycięzcami.
Dziś, 25 lat później, wspomnienie "Powodzi Tysiąclecia" nadal wywołuje dreszcze na moim kręgosłupie, ale przypomina mi również o nieustającej sile ludzkiego ducha, który zawsze potrafi znaleźć nadzieję nawet w najciemniejszych czasach.